Jeśli macie ochotę pójść tropem świętego Grala, to tu. Jeśli chcielibyście zobaczyć jedną z najpiękniejszych hiszpańskich katedr i zapuścić w uliczki cudownej starówki, też tu. Walencja uwodzi i kusi. A świętowanie tutaj to magia!
Przyjemnie jest zapuścić się w zaułki Barrio del Carmen, zabytkowej starówki, pamiętającej jeszcze czasy Maurów. Życie tętni tutaj podczas największych letnich upałów i w zimowe wieczory. Kiedy w święta wszędzie palą się kolorowe lampki, ruch trwa do późnych godzin. Bo jak spać, kiedy wokół tyle atrakcji…
Przy calle de Caballeros, ulicy Rycerzy, zobaczycie stare kołatki mocowane wysoko, co miało dżentelmenom na koniach ułatwiać stukanie do drzwi. Od nich też wzięła się nazwa ulicy. Dzisiaj pewnie musieliby pędzić na swoich rumakach na Plaza del Ayuntamiento po bukiety dla swoich dam, bo tylko tam znajduje się tak dużo stoisk z pachnącymi, świeżymi kwiatami.
Cudowna katedra i tajemniczy kielich
Liczne kamienice zdobią barokowe fasady. Najbardziej okazale prezentuje się Pałac Margues de Dos Aguas, aż uginający się pod ciężarem alabastrowych zdobień. Mówi się, że jego twórca , architekt Hipolito Rovira, zmarł jako obłąkany. To nie dziwi, kiedy patrzy się na jego szalone dzieło, uważa Michał , nasz przewodnik, znający to miasto jak własną kieszeń.
Ruszamy w kierunku placu la Reina i słynnej katedry, którą wznoszono przez 500 lat dzięki hojnym sponsorom. Warto wiedzieć, że po katalońsku katedra to Seu. A ogromne wnętrze walenckiej Seu robi wrażenie.
Nasz wzrok przyciąga ołtarz ze złotymi ornamentami i renesansowymi freskami. Znajduje się tutaj najcięższa, 10-kilogramowa monstrancja w Hiszpanii. Ale prawdziwym skarbem jest Święty Graal, Santo Caliz, święty kielich ze złota i agatu, do którego Józef z Arymatei ponoć zebrał krew z przebitego boku Jezusa. Czarka jest wiekowa i owiana wieloma legendami. Jedna z nich mówi, że kielichem posłużył się Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy. Inna, że poszukiwali go rycerze króla Artura, legendarnego króla Brytanii w V wieku.
Święty Graal miał być kielichem, z którego rozchodziło się światło w nieskończoność. Przez całe średniowiecze tajemniczy kielich przechowywano w jednym z klasztorów w północnej Aragonii, ostatecznie do walenckiej katedry trafił w 1437 roku. Nie jest dziś używany, chociaż dwa razy zrobiono wyjątek, kiedy mszę w katedrze odprawiał papież Benedykt XVI, a później Jan Paweł II.
Jak umęczono świętego Wojciecha
Cennych eksponatów jest tutaj, zresztą, więcej. To relikwie świętego Wojciecha, który został zamęczony w Walencji przez wrzucenie do studni ze szkłem i gwoździami. Zaszczepił jednak chrześcijaństwo w całym regionie Walencji. To również dwa mroczne płótna Goi, w tym jedno przedstawiające egzorcyzmy, zdobiące prywatną kaplicę rodu Borja, który wspierał budowę katedry. Ponadto tabernakulum o wadze ponad 2300 kilogramów, wykonane ze złota, srebra i drogich kamieni ofiarowanych przez mieszkańców Walencji. Jego dzwonki naprawdę dzwonią, a srebrne figurki świętych mają prawdziwe szaty, co można było zobaczyć w procesjach Bożego Ciała, kiedy jeszcze tabernakulum obnoszono po ulicach miasta…
Katedra została poświęcona Matce Boskiej, która jest tutaj patronką kobiet w ciąży. Wiąże się z tym ciekawy zwyczaj. Otóż kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży robią dziewięć modlitewnych okrążeń wokół katedry, a po narodzinach dziecka dziewięć okrążeń z wózkiem. Ten zwyczaj był kultywowany przez niewiasty od XII wieku, w tym również przez żony królów. I zapewne, jak mówi Michał, jest to jedyna taka katedra w świecie.
Pijcie wino, nie wodę!
Po wyjściu z katedry przez Bramę Apostołów wpadamy prosto na Plaza de la Virgen, gdzie w czwartki dawnym zwyczajem Sąd Wodny, czyli odziany na czarno kolektyw, złożony z rolników, a nie sędziów, rozpatruje skargi dotyczące nawadniania huertas, tutejszych sadów i ogrodów warzywnych. „To jedyny taki sąd w Europie, wpisany na niematerialną listę zabytków UNESCO. Rozpatruje różne przestępstwa jak podkradnie wody innym rolnikom, czy zanieczyszczanie ściekami środowiska naturalnego”, dodaje nasz przewodnik.
Na jednym z plakatów ciekawe hasło: „ Oszczędzając wodę i pijąc wino, pomagacie rolnikom”. Czego jak czego, ale świetnych win tu nie brakuje.
Z serca starówki ruszamy w kierunku eleganckiej La Lonja, dawnej gotyckiej Giełdy Jedwabiu, też wpisanej na listę zabytków UNESCO, w której dziś odbywają się koncerty i wystawy. W budowli zachowało się wiele ornamentów arabskich. Niegdyś sklepienie zdobiło niebo z gwiazdami tak, aby kupcy wiedzieli, że czeka ich kiedyś sąd. Nieuczciwych handlarzy wsadzano do beczki z otworami na głowę, ręce i nogi i kazano krążyć wokół giełdy.
Naprzeciw stoi ogromna modernistyczna budowla z żelaza i szkła, gdzie powstał jeden z największych bazarów w Europie. Można kupić tam najświeższe walenckie warzywa, świeże ryby i owoce morza, zdrową żywność i rzadkie zioła. „A jeśli chce się zjeść najlepszą paellę, to nie w samym mieście, ale w tawernach przy miejskiej plaży Levante lub w wioskach Perellonet i El Palmar”, radzą smakosze tego najbardziej hiszpańskiego dania. Prawdziwa paella valenziana, której podstawą jest ryż, nie łączy nigdy ryb z mięsem. Zwykle zawiera kawałki kurczaka, królika, ślimaki i karczochy. I obowiązkowo trafia na świąteczne stoły. Na przystawkę zaś je się mięczaki…
Fiesta, salsa i techno
O Walencji często się mówi, że jest nie tylko jednym z największych i najbardziej stylowych hiszpańskich miast, ale też jednym z najbardziej radosnych. Oddaje to w pełni tytuł powieści szanowanego walenckiego pisarza V. B. Ibanieza – „Wesoła Walencja”. Tutaj odbywa się jedna z najbardziej spektakularnych fiest hiszpańskich Lass Fallas, podczas której pali się na ulicach gigantyczne papierowe i drewniane figury, będące karykaturami znanych polityków i różnych osobistości. Tutaj nawet zimą nie zmarzniecie. Wieczorami miasto ogarnia prawdziwa gorączka. Z pubów wylewa się rzewne, nieco krzykliwe flamenco, salsa i techno, nazywane tutaj bacalao. A tradycyjną, bezalkoholową horchatę wypierają koktajle „combinados Valencianos”, najczęściej przyrządzane z soków owocowych, szampana lub wódki, którym daleko do wytwornych drinków.
„Może Walencja nie jest tak kosmopolityczna jak Barcelona i nie tak barwna kulturowo jak Madryt, ale nie ustępuje im pod względem życia nocnego”, mówią jej mieszkańcy. Jeden z najbardziej niezwykłych barów, gdzie niegdyś trzymano lwa w klatce, nazywa się „Jan Sebastian Bach”, inny „Vivir Sin Dormir” (życie bez snu). Restauracja, w której przychodzi nam się posilić, to „2012. Początek końca”, bo na ten rok zapowiadano koniec świata, jak mówi właścicielka.
To robi wrażenie!
W nocy nawet niezwykłe Ciudad de las Artes y las Ciencias, Miasto Nauki i Sztuki, wzniesione w nowej części miasta, zaczyna żyć nowym życiem. Podświetlone gigantyczne, futurystyczne budowle , odbijając się w tafli wody, wyglądają niczym obiekty z kosmosu. Ale nawet za dnia robią ogromne wrażenie. Budynki z betonu, szkła i stali ustawione przy płytkich stawach sprawiają wrażenie żeglujących po oceanie kolosów. Tradycja w Walencji miesza się z tym, co ultranowoczesne. Stare z tym, co modne . To miasto nigdy się nie znudzi…
tekst i zdjęcia: Elzbieta Pawełek