Po raz kolejny w swoim życiu ruszyłam do Turcji. Po wielu miesiącach wytężonej pracy za biurkiem, wreszcie znalazłam czas, by wsiąść w samolot i zregenerować się po intensywnym sezonie. Procedury wjazdowe są bardzo przejrzyste – osoby zaszczepione przedstawiają jedynie certyfikat, który jest do pobrania z Internetowego Konta Pacjenta, natomiast niezaszczepieni – wykonują najwcześniej na 48 godzin przed podróżą test antygenowy, którego koszt nie przekracza już 100 zł. Ponadto należy zarejestrować swój przyjazd na tureckiej stronie, generując kod QR. Wypełnienie wniosku zajmuje nie więcej niż 5 minut.
Na Okęciu przy odprawie poproszono mnie jedynie właśnie o powyższe dokumenty. To jedyna różnica jeśli chodzi o formalności na lotnisku w porównaniu z podróżowaniem sprzed czasu covidowego, poza oczywiście noszeniem maseczki, ale do tego już się przyzwyczailiśmy w codziennym życiu.
Po wylądowaniu w Antalyi przedstawiłam jedynie paszport przy kontroli i tyle, czyli dokładnie wszystko odbyło się tak, jak pamiętam sprzed 2 lat, gdy podróżowałam.
Turcja w październiku nie zawiodła. Tam nadal wszystko funkcjonuje jak w szczycie sezonu. Tygodniowy pobyt podzieliłam na dwie części – pierwsza to typowy wypoczynek, a druga – zwiedzanie. Hotele świetnie poradziły sobie z wdrożeniem procedur covidowych. Przyjeżdżając pozostawiamy bagaż przed wejściem głównym i w chwili, gdy dokonujemy zameldowania przy recepcji, obsługa hotelowa dezynfekuje nasze walizki. Maseczki nosimy jedynie w lobby i w restauracji. Na terenie pozostałych części hotelowych nie są one wymagane. Bardzo dobrze została rozwiązana kwestia obsługi w restauracjach.
All inclusive nadal działa na najwyższym poziomie, lecz zmieniła się delikatnie sama forma nakładania posiłków. Dotąd robiliśmy to sami, a teraz pokazujemy obsłudze hotelowej, na co mamy ochotę i oni nakładają nam na talerz poszczególne potrawy. Uważam, że jest to bardzo dobre rozwiązanie, jest większy porządek, nie ma grzebania jak to było dotąd w pojemnikach z produktami. Trzeba się tylko przestawić na taką formę podawania posiłków.
Nie byłabym sobą, gdybym nie ruszyła jednak poza hotel. 4 dni w drodze pozwoliło mi zaobserwować, jak wygląda turystyka w Turcji poza sezonem w odsłonie covidowej. Ponieważ mieszkałam na obrzeżach Side, wybrałam się do antycznej części miasta. Zdecydowanie warto tu trafić, bo jest to perełka dla osób kochających historię. Na własną rękę można się tu dostać na dwa sposoby: pierwszy – taksówką (koszt jednego kilometra to zazwyczaj około 1 euro, aczkolwiek można negocjować cenę) lub autobusem miejskim – najpierw do Manavgat i dalej już do samego antycznego Side. Jeśli macie obawy, że nie traficie, że pobłądzicie – absolutnie nie macie o co się martwić. Turcy bardzo chętnie pomogą i wskażą drogę. Taksówkarze często proponują obsługę kompleksową, a mianowicie zawożą nas na miejsce, tam na parkingu czekają na nas godzinę, czy dwie, tyle ile potrzebujemy na zwiedzanie i potem odwożą nas pod hotel. Warto ustalić cenę na samym początku, a płacić po zakończeniu usługi. Wybierając autobus najlepiej powiedzieć kierowcy dokąd jedziemy, wtedy wskaże, gdzie musimy wysiąść. Wracając działa to podobnie – mówimy, w którym hotelu mieszkamy, wtedy kierowca podpowiada, na którym przystanku powinniśmy zakończyć naszą podróż.
Co do samego zwiedzania – ważna rzecz – chcąc zakupić bilety łączone, by obejrzeć amfiteatr i muzeum trzeba zapłacić albo kartą albo w lirach. Nie ma możliwości płatności w euro. Oczywiście, można obejrzeć amfiteatr z zewnątrz, ale wchodząc do środka, robi on niesamowite wrażenie.Zdecydowanie polecam spędzić w antycznym Side chociaż dwie godziny. Koniecznie trzeba poświęcić kwadrans na spacer do świątyni Apolla, która znajduje się nad samym morzem. Polecam serdecznie.
Kolejny dzień spędziłam w Alanyi. Najpierw krótki spacer plażą Kleopatry, uznawaną za najpiękniejszą plażę w tym mieście, a potem wjazd kolejką na wzgórze Kale. Każdy wagonik mieści 6 osób, natomiast zanim wsiądziemy, jest dezynfekowany. Jedziemy oczywiście w maseczkach i Turcy mocno tego pilnują. Widoki ze wzgórza zamkowego oczywiście przecudowne. O tej porze roku nie ma już tylu turystów co w sezonie, więc spacer był bardzo przyjemny i można było bez kłopotu podziwiać krajobrazy i chociażby cykać fotki bez tłumy w tle.
Ogromne jednak wrażenie podczas całego dnia spędzonego w Alanyi zrobiła na mnie jaskinia Dim. Jest największą spośród tych znajdujących się w okolicach Alanyi w Górach Taurus (zaledwie 12 km od miasta). Najdłuższy korytarz ma ok 360 metrów. Formacje naciekowe – stalaktyty i stalagmity tworzą niesamowity obraz. Jaskinia jest w rękach prywatnych i została udostępniona dla turystów. Do środka wchodzimy oczywiście w maseczkach. Przy tej wilgotności powietrza nie jest to może komfortowe, ale warto, by obejrzeć to co stworzyła tam natura. Dzień zakończyłam relaksującym rejsem statkiem. Od strony morza Alanya wygląda nieco inaczej. Samo wybrzeże z portem oraz mnóstwem kawiarni i restauracji tworzy piękny obrazek. Wzgórze zamkowe obserwowane z perspektywy pasażera statku robi też niesamowite wrażenie, gdy przepływamy wzdłuż wysokich klifów.
Największym jednak przeżyciem podczas tygodniowego pobytu w Turcji był na mnie 2dniowy wyjazd do Kapadocji. Pomimo tego, iż w tym kraju byłam po raz czwarty, nigdy dotąd nie dotarłam w to miejsce. Ponieważ marzenia są po to, by je spełniać, tym razem się udało. Słowami opisać trudno i chyba się nie da… tam trzeba po prostu być. Zdjęcia również nie oddają uroku tej krainy, natomiast bez wątpienia nie bez powodu Kapadocja została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jeśli ktokolwiek zastanawia się, czy warto, bo przecież trzeba wcześnie wstać, bo trzeba pokonać długą drogę, bo ponad 500 km w jedną stronę… odpowiadam – warto. Przenosimy się do innego baśniowego świata. I gdy już nam się wydaje, że widzimy coś tak pięknego, że już piękniejszego widoku nie będzie, za chwilę odsłaniają się kolejne, jeszcze cudowniejsze. Aksaray był pierwszym punktem programu pierwszego dnia. Znajduje się tam podziemne miasto, gdzie ludzie chronili się przez najazdami arabów. Następnie przejechałam do Nevsehir, największego miasta Kapadocji, gdzie po raz pierwszy oczom ukazały się te niesamowite formacje skalne.
Współczesne domy wbudowane w te sprzed lat kute w skałach to niesamowity obrazek. Potem było już coraz piękniej – Dolina Pasabag i spacer wśród grzybów skalnych, muzeum kościołów Goreme – czyli park narodowy na otwartym powietrzu. Znajdują się tam kościoły chrześcijańskie drążone w skałach z zachowanymi freskami. Kolejne miejsce, do którego dotarłam to Zelve – myślę, że widokowo może konkurować z Goreme. To osada mieszkalna, gdzie powstawały pierwsze seminaria duchowe w Kapadocji. Jednak spektakl, który odbył się o wschodzie słońca dnia następnego pozostanie w moim sercu na zawsze. Lot balonem nad Kapadocją, bo o tym mowa, jest wart wydanych pieniędzy. Jeżeli tylko macie możliwość, skorzystajcie.
Tego widoku nie da się zapomnieć. I choć początkowo myślałam, że sam widok formacji skalnych z góry zrobi na mnie ogromne wrażenie, to jednak chyba jeszcze większe zrobił ogrom balonów, które raz wznosiły się, a raz opadały wokół. Do samego końca nie było wiadomo, czy wystartujemy, gdyż to, czy loty balonami danego dnia się odbędą, zależy od warunków pogodowych – prędkości wiatru i ciśnienia powietrza. Są one badane co 6 godzin. Na szczęście udało się i było mi dane podziwiać wschód słońca. Do kosza balonu mieści się od 20 do 26 osób. Ja leciałam balonem 20-osobowym. Kosz jest wewnątrz podzielony na 4 części, do każdej wsiada 5 osób. Lot odbywa się bardzo delikatnie, kompletnie nie czuć, że balon się wznosi lub opada. Natomiast widoki są po prostu nieziemskie. Na koniec tej przygody otrzymałam certyfikat, który świadczy o tym, że odbyłam balonową przygodę 😉 Reszta dnia upłynęła mi na zwiedzaniu Konyi. To jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych dla tureckich muzułmanów. Swego czasu przybył tu św. Paweł w swej podroży misyjnej. Odwiedziłam oczywiście Klasztor Muzeum Mevlany, czyli założyciela zakonu Wirujących Derwiszy, którzy modlą się poprzez rytualny taniec wokół własnej osi.
Tygodniowy pobyt w Turcji jak zwykle nie zawiódł. Obostrzenia covidowe nie przysłoniły uroku wypoczynku i zwiedzania. Myślę, że już przyzwyczailiśmy się do dezynfekcji rąk i noszenia maseczek. Nie powinno to blokować nas przed decyzją o jakiejkolwiek podróży. Zatem podróżujmy, do Turcji, bądź w inne miejsca. Korzystajmy z tej możliwości, bo doskonale wiemy, jak trudno było przełknąć w tamtym roku decyzję o zakazie lotów.
Anna Michalec, Biuro Podróży Turkus Koluszki
Zdjęcia: arch. autorki