Afryka dzika kusi hunterów. Jak przeżyć niezapomniane safari w Kenii? W języku afrykańskich plemion safari znaczy „podróż”. Ale to nie może być wycieczka, jak mówią zawodowi hunterzy. Nie odczujecie wtedy magii skrywanej w oceanie buszu i sawanny. Ani dreszczyku emocji na widok dzikiego drapieżnika…
Tekst: Elżbieta Pawełek
Kenijskie gazety zamieściły wypowiedź księcia Karola, wielkiego miłośnika safari: „Mam w moim iPhonie nagrania setek odgłosów zwierząt, dźwięków z buszu. Kiedy jestem zestresowany, puszczam je i momentalnie wracam do Afryki”. Dla niego safari jest, po prostu, odkrywaniem świata, którego już nie ma gdzie indziej. Dla nas – wielką przygodą, jedną z takich, których się nie zapomina…
Magiczne obozowisko na skałach
Przejazd z Mombasy do Parku Narodowego Tsavo zabiera nam dobrych kilka godzin. I choć Julius, nasz wspaniały kierowca, dwoi się i troi, omijając wlokące się ciężarówki, w żaden sposób nie może przyspieszyć. Wszystko przez gigantyczne korki na przelotowej drodze Mombasa – Ghana i …dziury na drodze. Julius podchodzi jednak do sprawy spokojnie: „Hakuna matata”, nie ma problemu, dojedziemy”, powtarza jak mantrę. Dojechaliśmy.
Nasz obóz Kipalo Hills jest położony na skałach, skąd rozciągają się cudowne widoki. (http://www.africanspicesafaris.com/kipalo_camp_mbulia_conservancy_tsavo.html ) Trzeba jednak z bagażami podejść nieco pod górę. Na szczęście, z odsieczą spieszy już uśmiechnięta obsługa. „Welcome to Kipalo!”, rzuca czarnoskóry chłopak i łapie moją ciężką torbę jakby to było piórko.
Kiedy budzą nas ptaki…
Chwilę później możemy delektować się widokiem okolicznych wzgórz siedząc wygodnie na rozrzuconych wszędzie poduchach. Czas płynie wolno, odmierzany zachodami i wschodami słońca. Zegarki natychmiast głęboko chowamy. Rano i tak zbudzi nas śpiew ptaków i świeżo zaparzona kawa serwowana przed namiotem. Afryka dzika zaczyna nam się podobać. Do Mombasy jest kilka godzin jazdy jeepem, do najbliższego sklepu prawie godzina…
A przed nami safari. Liczymy, że uda nam się upolować (czytaj : sfotografować) Wielką Piątkę: lwa, słonia, bawoła, nosorożca i lamparta. Byłoby to niewyobrażalne szczęście. Dziś zwierzęta żyją w parkach narodowych pod ochroną, a nam nie pozostaje nic innego jak dyskretnie wejść w ich świat z kamerą.
Co myśliwy wiedzieć powinien?
Na początek kilka zasad dla hunterów. Busz kryje wiele niebezpieczeństw. Jeśli komuś więc zechce się wyjść z jeepa i błysnąć fleszem po oczach słonicy kroczącej dostojnie ze stadem małych, może to być jego ostatnie zdjęcie w życiu. W rzekach żyją groźne hipopotamy, po sawannie przemykają czarne jak smoła bawoły, których siłą zachwycał się Ernest Hemingway w „Zielonych wzgórzach Afryki”, też zapalony myśliwy. Warto też patrzeć pod nogi, bo sawanna jest naturalnym środowiskiem dla kilku tysięcy gatunków węży, w tym pytonów i czarnej mamby. Przydadzą się więc zakryte buty.
Pół roku w stanie hibernacji
Dla Johna, strażnika parku Tsavo, dzikie zwierzęta nie mają tajemnic. Jest szczęśliwy, jak może pomóc im, kiedy zachorują: „Nawet słonie potulnie poddają się moim zabiegom, lew czasem groźnie pomrukuje i na tym się kończy. Nie atakują mnie, może dlatego, że czują ode mnie zapach innych zwierząt”.
Kiedyś żył z kłusownictwa. Ten etap , na szczęście, ma już za sobą. Wie, że chroniąc zwierzęta, wspiera swój kraj – im więcej ich jest, tym więcej turystów przyjeżdża do Kenii.
Podczas obchodu po terenie pokazuje zastygłą w bezruchu jaszczurkę na drzewie, która potrafi w stanie hibernacji przeżyć pół roku, ale w tej pozycji staje się łatwą zdobyczą dla węży. Czasem jest świadkiem krwawych jatek. Lew na jego oczach rozszarpuje antylopę, która po nierównej walce w końcu się poddaje… This is Africa.
Słonie, nasi towarzysze
Nie tracimy nadziei, że w nowym rewirze uda nam się „ustrzelić” Wielką Piątkę. Zmieniamy obozowisko i przenosimy się do Satao Camp ( www.sataocamp.com ), położonego w parku Tsavo East – wygodne pokoje z łazienkami, na miejscu duża restauracja z bardzo dobrą kuchnią, komfortowe warunki. Za towarzyszy mamy słonie baraszkujące na naszych oczach przy sztucznym zbiorniku wodnym koło obozowiska. Niestety, towarzystwo nie wie, kiedy skończyć i trąbi przez całą noc nie bacząc na nasze zmęczenie. „Busz nigdy nie zasypia, ale gdyby słonie weszły na teren obozowiska, należy uderzyć patykiem o patyk. Nie wolno uderzyć słonia, bo zapamięta ten afront i następnym razem zaatakuje”, ostrzega obsługa.
Podaruj mi… lwa
Wjazd do parku narodowego jest płatny, przy bramie stoją uzbrojeni strażnicy. Wypatrujemy zwierzyny podskakując na nierównej drodze naszym jeepie. W wysokich trawach sawanny przemykają żyrafy, cętkowane zebry, stada impali. Wciąż jednak nie widać grubego zwierza, który dodałby naszej wyprawie dreszczyku emocji. Nagle Julius ostro zaczyna hamować. Dwa metry przed nami, na poboczu drogi pojawiła się lwica nie mniej od nas zaskoczona nagłym spotkaniem. „Pewnie wypuściła się po pokarm dla swoich lwiątek, bo jest wychudzona. Sama skóra i kości”, Julius nie kryje współczucia. „Lwice są bardzo wytrzymałe, potrafią przemierzyć setki kilometrów, żeby zdobyć jedzenie dla małych, które w tym czasie są narażone na ataki innych dorosłych lwów.
Stary zwyczaj nakazuje Masajowi zabić lwa przed ślubem. „Ta zła tradycja, na szczęście, zamiera. Grzywna za ten czyn wynosi 60 krów, a za to można mieć nie jedną, ale kilka żon!”, śmieje się nasz driver. Na grubsze polowanie umawiamy się za rok. Wiosną lub jesienią, kiedy odbywa się wielka migracja zwierząt, spektakularny show natury z udziałem tysięcy zwierząt. „Hakuna matata”, mówi Julius, będę na was czekał.
Zdjęcia: archiwum autorki
Z księciem Karolem się nie przyjaźnię, ale na safari chętnie bym się wybrał. Ale łapki tygrysowi na powitanie nie podam. Fajne foty i tekst!