Od zawsze fascynowały ludzi. Potrafią budować lądy, ale także zabierać. Ocieplić klimat lub schłodzić. Nikt dokładnie nie potrafi przewidzieć daty ich erupcji. Wybuch superwulkanu, takiego jak Yellowstone w USA, mógłby zniszczyć dużą część planety. Ale to perspektywa najbliższych …kilku tysięcy lat.
Autor: Elżbieta Pawełek
Piękne i groźne, fascynujące i niszczycielskie. Wulkany to najbardziej oczywisty dowód istnienia potężnych sił tektonicznych. Po raz pierwszy historia odnotowała wybuch wulkanu 24 sierpnia 79 roku. Wówczas Wezuwiusz pod zwałami popiołów i chmurami trujących gazów doszczętnie zniszczył rzymskie miasta Pompeje i Herkulanum. W 1991 roku największa w minionym stuleciu erupcja wulkanu Pinatubo na Filipinach wyrzuciła do stratosfery na wysokość 20 kilometrów tyle popiołu i dwutlenku siarki, że smog opasał całą planetę, odbijając promienie Słońca w Kosmos, co obniżyło temperaturę na całej Ziemi o pół stopnia C.
Jedne gasną, inne powstają
„Wulkany fascynują ludzi od zawsze, zwłaszcza ich planetotwórcze możliwości. Potrafią budować lądy, ale także i zabierać. Ocieplić klimat albo schłodzić. A nasza wiedza na ich temat jest ciągle ograniczona. Nie potrafimy dokładnie przewidzieć erupcji, udaje się to tylko w niektórych przypadkach. A z erupcją superwulkanu, która może zniszczyć dużą część naszej planety i unicestwić wiele gatunków, w tym ludzi , nie jesteśmy sobie poradzić w najmniejszym stopniu. Nawet trudno jest policzyć, ile aktywnych wulkanów istnieje na Ziemi – jedne gasną, inne powstają. Aktywność wulkaniczna ma różne oblicza. Niektóre wulkany wybuchają raz na kilka tysięcy lat, inne co roku, a jeszcze inne codziennie”, uważa Grzegorz Gawlik, podróżnik, autor unikalnego w skali świata przewodnika trekkingowego „Projekt 100 wulkanów” .
Wiele wspomnień zapisał na kolanie, gdzieś w drodze, czy namiocie. A całość wzbogacił garścią ciekawostek o zdobywanych wulkanach i fachowymi poradami, jak tam dotrzeć. Jest w tej dziedzinie niekwestionowanym autorytetem – ma na koncie kilkaset podróży i zdobycie 60 wielkich wulkanicznych szczytów w Himalajach, Andach, Alpach, Pamirze, Kaukazie, Atlasie Wysokim, czy na Borneo, nie licząc setek niższych szczytów. W swoim przewodniku opisał piętnaście z nich, tych najpiękniejszych i najciekawszych pod względem turystycznym, w tym chilijski Ojos del Salado, superwulkan Yellowstone. Kilimandżaro, Etnę, Elbrus i Ararat. Bo wulkany to również góry, idealnie nadające się na trekkingi i wspinaczki. A śmiertelnie niebezpieczne erupcje od zawsze fascynowały ludzkość.
Tam, gdzie nie stanął człowiek
Grzegorz Gawlik eksploruje wulkany samotnie, przez co często naraża swoje życie. Gdy inni uciekają podczas wybuchu wulkanu, on do niego biegnie… Nie jest z tego dumny, wymaga to piekielnej wytrzymałości fizycznej i psychicznej, ale nie potrafi inaczej. Projekt 100 wulkanów zrodził się z pasji do geologii, podziwu dla sił wulkanicznych i marzeń o odkrywaniu innych planet, a surowe wulkaniczne scenerie idealnie imituję te z kosmosu. W czasach, kiedy odkrywcy dotarli niemal wszędzie, wszystko już zdobyto, na wielu wulkanach nie stanął jeszcze żaden człowiek. Ciągle można być tym pierwszym.
„Wymyśliłem sobie karkołomny Projekt 100 wulkanów, połowa musi być aktywna i zamierzam go zrealizować, o ile jakiś wulkan wcześniej mnie nie unicestwi”, dodaje Gawlik. Gdyby badał jeden wulkan rocznie – potrzebowałby na całość 100 lat. Zaczął projekt w 2006 roku, zdobywając wulkan Khorgo w Mongolii i szczęśliwie jest już na półmetku. Nie zraziły go odmrożenia palców u nóg, ciężkie kontuzje i przygody, w których omal nie rozstał się z życiem. Lata doświadczeń nauczyły go, że nie da się zdobywać aktywnych wulkanów we współpracy z lokalnymi służbami, bo to zawsze oznacza kłopoty.
„Najlepiej robić swoje, wchodzić na wulkan, niech miejscowe służby się martwią, co ze mną zrobić. Pytanie o pozwolenie to jedna z najgłupszych rzeczy, jaką mógłbym zrobić”, pisał po zdobyciu wulkanu El Popo w Meksyku. „W różnych zakątkach świata biały człowiek postrzegany jest przez pryzmat turysty – plażowicza, w japonkach, chwiejący się od nadmiaru alkoholu. Biały człowiek na aktywnym wulkanie równa się kłopoty, a jego śmierć to negatywny przekaz medialny i straty w turystyce.”
Cudowne ocalenie…
Zejście z El Popo było jednak gorsze niż wejście. Pierwszy fragment okazał się tak stromy, że ledwo utrzymał się na nogach. Wywalił się na nim ponad 50 razy, ale to drobiazg, jak mówi. „Gorzej, że miałem ześlizgnięcia po 20 metrów i nie mogłem się zatrzymać. A lawa cięła ubranie i skórę jak nóż. Całe nogi i ręce pocięte, posiniaczone, krew. Ból palców u stóp, nawet trudno opisać. Okropny. Ale co nas nie zabije, to nas wzmocni.”
Na Elbrusie pogorszyła się pogoda. „Gwiazdy, księżyc, błyszczący świeży śnieg, ani żywej duszy. Źle się szło, śnieg na górze był zamarznięty (lodoszreń) i każdy krok to zapadnięcie się od kostek aż po kolana, czasem ciut głębiej.” Ale nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby zawrócić, choć chwila bezruchu mogła sprawić, że człowiek zamarzał. Na koncie przybyły kolejne wpadki do szczelin lodowych i cudowne ocalenia. „W takich chwilach widać, jak człowiek bardzo chce żyć, jest w stanie zrobić to, co uważał za niemożliwe.” Gdy zaczął nagle spadać w dół, w ostatniej chwili zdążył wbić się w lód czekanem nad skrajem czeluści. Pod nogami nie czuł dna. Wspierając się na czekanie podciągnął się do góry. „…udało się, znów się udało – oby zawsze się udawało. I pomyśleć, że to wszystko trwało sekundy”
—————————————
„Projekt 100 wulkanów. Przewodnik trekkingowy . Top 15”, Wydawnictwo Bezdroża
zdjęcie tytułowe: Erupcja Etny, fot. G. Gawlik