Marrakesz jest gorący gdy przylatuję tu z zimnej Europy. Suchy kiedy przyjeżdżam z wilgotnego Agadiru. Daje miły chłód po powrocie z Sahary. I kulinarną rozkosz po wysokogórskiej monotonnej diecie Atlasu Wysokiego.
Marakesz fascynuje mnie od pierwszego wejrzenia i pierwszej wizyty. Może dlatego, że o zmroku dotarłem na Dżemma el Fna i zostałem całkowicie ogłuszony. Takiej kakofonii dźwięków nie ma nigdzie na świecie. Początkowo chciałem uciekać jak najdalej, ale najtańsze hotele są w jego pobliżu. Nawet nocą słychać nawoływania handlarzy, naciągaczy, bębny i piszczałki muzyków. Po pewnym czasie zaczynam do gwaru się przyzwyczajać. Nocowanie w tym rejonie ma też zaletę. Po porannej pobudce widzimy zupełnie inne miejsce. Wczorajszy zgiełk gdzieś zniknął. Wszystko wyszorowane do czysta. Przez plac przejeżdżają taksówki i motocykle. I tylko sprzedawcy soków pomarańczowych pozostali na swoich stanowiskach. Ta metamorfoza placu przemówiła do mnie bardziej niż niejeden przewodnik. Codziennie setki osób są zaangażowane w przygotowanie wielkiej restauracji pod niebem. I codziennie wszystko jest sprzątane, aby przez cały dzień ludzie przychodzili do jednego z największych bazarów świata arabskiego.
Harmider, ścisk i tłok w ciągu dnia panuje tu od zawsze. Jedyna zmiana jak zaszła przez ostatnie lata. To coraz mniej osiołków dowożących towary. Rowery zostały zastąpione przez motorynki i skutery skutecznie zatruwające spalinami zadaszone alejki. Czy łatwo się tu zgubić? Raczej nie. O wiele trudniej jest trafić po raz drugi do straganu, gdzie zauważyliśmy jakąś pamiątkę: może olej arganowy z którego słynie Maroko. Albo lampion lub szal czy dywan. Wielu rzemieślników pracuje jak za dawnych lat, na miejscu sprzedając swoje wyroby.
Ten chaos nie pasuje wszystkim turystom. Ale jak nam wyjaśnia nasz przewodnik, to zewnętrzne nieuporządkowanie znika po zejściu z ulicy. Nie dziwi to przy zabytkowych budowlach, których nie brakuje przy tak starym mieście. Marakesz kilka razy w swojej historii był stolicą Maroka. Miast pełniących tę funkcję były cztery: dodatkowo jeszcze Fez, Meknes i Rabat. Przyjęło się u nas dość karkołomne tłumaczenie tej czwórki jako Miasta Cesarskie. Jednak w Maroku nie było cesarzy. Byli królowie bądź sułtani o czym świadczą choćby Grobowce Dynastii Saadytów czy efektowny Pałac Bahia. Prócz tych zabytków warto zwiedzić także Medresę ibn Jusufa mimo, że z zewnątrz robi dużego wrażenia. Medresa jest specjalnym rodzajem szkoły, gdzie wykładane są nauki koraniczne. Jednocześnie to jedyna możliwość, żeby w Maroku zwiedzić zabytki islamskie. Turyści i giaurzy, czyli niewierni, nie mają możliwości wejścia do meczetów. To pokłosie francuskiego protektoratu, kiedy żołdacy nie potrafili uszanować miejsc kultu i istniało wielkie ryzyko buntu i oburzenia mieszkańców. Teraz oficjalnie dostępny dla nas jest tylko meczet Hassana II w Casablance i Tin Mal w górach Atlas, ale czasem do pomniejszych świątyń uda się zajrzeć “nieoficjalnie”. Trzeba wejść do środka, żeby się zachwycić i docenić kunszt dekoratorów wnętrz. Podobnie jest nie tylko z meczetami. Miałem przyjemność nocować w jednym z rijadów, czyli pensjonatów w centrum medyny. Na nic mapa czy nawigacja. Trzeba było zadzwonić i umówić się z gospodarzami, aby nas przeprowadzili przez labirynt dywanów, przypraw i warzyw. Po kilku zakrętach byliśmy w innym świecie, gdzie nie dochodził nas hałas i pustynny kurz. W patio rosły drzewa pomarańczowe, które tu są popularniejsze niż u nas jabłonie, a w cieniach niezliczone poduszki i pufy, dla wygody podróżnych.
Wiele z takich zwykłych rijadów jest przerabianych na ekskluzywne restauracje. Do Les Jardins du Lotus też trzeba pokonać mały labirynt, ale i tak musimy mieć zarezerwowany stolik. Przybywa tu wielu miłośników instagrama, bo i zjedzenie posiłku przy niewielkiej fontannie wśród zieleni jest niezwykle malownicze. Podobnie zresztą jak same potrawy. Miejsce polecane jest każdemu, kogo znużą tradycyjne dania kuchni marokańskiej. Tu mamy je w nowoczesnych wersjach, a z głośników sączy się muzyka klubowa. Tradycjonaliści, którzy obawiają się garkuchni na Dżemma el Fna, bez obawy mogą udać się do Le Douar. To restauracja w nowoczesnej części Marakeszu. Do tej dzielnicy wchodzimy mijając symboliczną granicę jaką jest meczet Kutubia. To jeden z najbardziej charakterystycznych budynków Marakeszu. Nie wiem, czy nowoczesne budynki dorównają kiedyś jego urodzie. Błyszczące aluminium i szkłem na razie nie wzbudzają takiego zachwytu. Chociaż w Le Douar zjemy wyśmienity tadżin, danie gotowan w glinianym prototypie wolnowaru a także tradycyjną tandżiję, czyli mięso pieczone w zamkniętym garnku. A to wszystko na tarasie z widokiem na hotel Pestana CR 7, który firmuje jeden z najlepszych graczy świata Cristiano Ronaldo. Cóż, to jest cena globalizacji i popularności piłki nożnej.
Cristiano Ronaldo to niejedyna sława zafascynowana Marakeszem. W latach 80 ubiegłego wieku Yves Saint-Laurent, słynny kreator mody zakupił posiadłość Ogrody Majorelle. Nie dość, że uchronił je przed molochem budowlanym, to jeszcze zainwestował w zieleń. To miła odmiana dla oczu, po pustynnych beżach i czerwonych murach miasta, oglądać wiecznie zielone kaktusy i niebieskie elewacje budynków. Ogrody cieszą się taką popularnością, że w sezonie turystycznym trzeba ustawić się w kolejce z samego rana. Na szczęście w Marakeszu nie brakuje ogólnodostępnych terenów zielonych jak leżące tuż przy lotnisku Ogrody Menara czy leżący w pobliżu Kutubii Park Lalla Hasna. Jeśli ktoś ma możliwość, to warto odwiedzić także ogrody znajdujące się w najlepszym hotelu nie tylko Marakeszu, ale i całego Maroka.
To słynna La Mamounia, która w przyszłym roku będzie obchodziła stulecie swojego istnienia jako hotel. Przepiękny budynek w stylu art-deco od początku przyjmował najsłynniejszych. Począwszy od Winstona Churchilla, którego imieniem nazwany jest jeden z najlepszych apartamentów a także bar w którym lubił się relaksować. Z jego rekomendacji zatrzymał się tu Franklin Roosvelt a z polityków gościł tu Charles de Gaulle. Prawdziwy najazd gwiazd – niepolitycznych – nastąpił po II wojnie światowej. Charlie Chaplin, Marcello Mastroianni, Claude Lelouch, Francis Ford Coppola by wymienić tylko niektórych. Alfred Hitchcock w apartamentach i ogrodach nakręcił kilka scen swojego filmu Człowiek, który wiedział za dużo. Potem często przyjeżdżali tu mistrzowie kamery i obiektywu na sesje: Marakesz słynie z jednego z najlepszych naturalnych świateł na świecie. Nie brakło gwiazd rocka. Wakacje w 1968 roku spędzali tu Rolling Stonesi a Paul Mc Cartney napisał piosenkę “Mamunia”. Muzyka pozostaje w głowie niczym bębny z Dżemma el Fna.
Do Marakeszu z Warszawy dolecimy bezpośrednio liniami Wizzair. Loty w sezonie 22/23 odbywają się w poniedziałki i piątki
tekst i zdjęcia: Mieczysław Pawłowicz, www.mieczyslawpawlowicz.pl